
Przygotuj się na historię, która będzie mi szczególnie bliska. Dlaczego? Bo zasadniczo będę opisywał siebie z nie tak odległej przeszłości. Równocześnie będzie to historia wielu osób, które zajmują się szeroko rozumianym zarządzaniem w której opowiem o tym, do czego często wstydzimy się przyznać. Co ciekawe, istnieje spora szansa, że będzie to też Twoja historia!
Jak to się zaczęło?
Przez pewien czas byłem jednym z tych managerów, a raczej ludzi, którzy byli wiecznie zajęci. To wcale nie znaczy, że dowoziłem dużo wartości, ja byłem wiecznie zajęty. Bardzo często zdarzało mi się brać nadgodziny. Myślałem, że jest jeszcze coś do zrobienia, bo klient coś chciał, bo chciałem docisnąć jakiś temat. Te rzeczy musiały być zrobione, ale sztuczka polega na tym, że tylko w mojej głowie.
To właśnie w tym okresie, zawsze, gdy ktoś mnie pytał co u mnie (pytanie zadawane poza pracą) – to ja „chwaliłem się” tym, jak to bardzo zajęty jestem! Ile to ja projektów prowadzę równocześnie! Byłem z tego autentycznie dumny! Dumny i głupi. Niestety trochę wody upłynęło, zanim to zrozumiałem.
Myliłem ciężką pracę z jej bezmyślnym odpowiednikiem. Uważałem, że branie na siebie ogromnej ilości obowiązków to poświadczenie moich nadzwyczajnych kompetencji i zdolności. Każda taka rzecz była dla mnie niczym trofeum na ścianie. Widzisz? Mówiłem, że głupi ;).

Nie jestem sam
Z perspektywy czasu wiem, jak beznadziejnie brzmi to, co piszę. Wymagało to ode mnie absurdalnej ilości nadgodzin, stresu, stanów przemęczenia. W pewnym momencie doszło u mnie do dosłownego wypalenia. Miałem dość. Myślami byłem w pracy 24/7.
Musiałem diametralnie zmienić perspektywę, aby zrozumieć jak nieodpowiedzialne i nierozsądne było moje zachowanie. Dopiero po latach dostrzegłem, że moja zajętość nie miała związku z moją pracą. Nie świadczyła o tym, jak świetnym fachowcem jestem.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie jestem jednorożcem. To nie problem, który możemy ograniczyć tylko do mnie. Dostrzegam ten problem u coraz większej ilości osób. Szczególnie teraz, w trakcie pandemii, gdy wszyscy chcą być widoczni z powodu braku obecności w biurach. Wystarczy zadać to jedno, magiczne i proste pytanie: co u Ciebie?, aby rozpoczęła się litania rzeczy, którymi ta osoba się zajmuje. Często nie są one ze sobą związane. Często nie mają większego znaczenia, a już na pewno nie sprawiają, że ta osoba uchodzi za specjalistę czy wybitną jednostkę, a przecież właśnie na tym wielu z nas zależy.
Kalendarz puchnie, nie mamy czasu na prawidłowe skupienie się nad poszczególnymi zadaniami. Wszędzie gnamy. Cierpimy na tym my, cierpi na tym nasze najbliższe otoczenie. W skrajnych przypadkach doprowadza to do takich zjawisk jak wypalenie zawodowe czy depresja, a tym nie ma żartów.

Wypchany kalendarz o niczym nie świadczy
Jeśli patrzysz na swój kalendarz, który jest wypchany po brzegi, jeśli ciągle pracujesz, jeśli ciągle myślisz o pracy, to wcale nie oznacza, że dobrze wykonujesz swoją pracę. To znaczy, że jesteś „zajęty” /„zajęta” i że to dobry momenty, aby wcisnąć hamulec i zastanowić się, czy to napewno dobra droga.
Problem pracy managera polega na tym, że póki wszystko idzie dobrze to jej nie widać. Nie bezpośrednio. Z reguły, gdy jesteśmy na świeczniku, oznacza to, że coś poszło mocno nie tak i musimy się tłumaczyć. A przecież tego nikt nie chce.
Tworzymy wokół siebie otoczki fachowości, wybitnej wiedzy i umiejętności. Chcemy, aby nas widziano i doceniano. Nie ma w tym — moim zdaniem — nic złego. W końcu świadomość, że ktoś dostrzega naszą ciężką pracę, jest naprawdę miła. Jednak czym innym jest ciężko i dobrze pracować, a czym innym jest być ciągle zajętym.
Zarwane noce, ciągłe nadgodziny, brak życia po pracy to nie są powody do dumy. To sygnały, że coś w Twojej pracy idzie nie tak, jak powinno. No bo dlaczego musisz siedzieć po nocach? Dlatego musisz nadrabiać robotę? Pewnie z powodu złego zaplanowania swoich zadań, niedoszacowania, zbyt ambitnego podejścia do tematu. Popełniłeś błąd i teraz musisz go naprawić.
Masz rację…to się będzie zdarzać
Jestem realistą. Wiem, że szansa na to, że wystarczy trzymać kciuki i bardzo chcieć, a już nigdy nie weźmiemy nadgodzin, jest zerowa. Czasami coś po prostu pójdzie nie tak, jakbyśmy chcieli. Shit happens! Nic na to nie poradzimy. Jednak czym innym jest „wypadek przy pracy”, a czym innym masakrowanie się wieczną zajętością.
Jeśli dotarłeś do tego punktu, w którym ja byłem, lub widzisz, że do niego zmierzasz, musisz zrobić trzy rzeczy.
Po pierwsze, zastanowić się, z czego to wynika. Czy to efekt Twoich własnych działań, a może otoczenia? Dlaczego tak się dzieje? To nic innego jak root cause analysis. W końcu, żeby rozwiązać problem, trzeba pierw zrozumieć jego genezę.
Po drugie ustal, jakie są konsekwencje. W moim wypadku były dwie:
- nie miałem czasu na nic poza pracą. Zdarzało mi się pracować po 16-20 godzin dziennie przez bity tydzień. W weekend „odpoczywałem”, pracując jedynie kilka godzin, ale tak naprawdę fizycznie byłem wrakiem. Zresztą nie tylko fizycznie,
- jakość mojej pracy spadała. Nie da się utrzymać takiego tempa bez wpływu na to, co i jak oddajemy. Jeśli twierdzisz, że się da to albo oszukujesz się, albo jeszcze nie jesteś na granicy.
Po trzecie zastanów się, co możesz z tym zrobić. Ja potrzebowałem odskoczni, ograniczenia czasu, który przeznaczałem na pracę. Zapisałem się na sztuki walki. Sprawa była prosta. Jeśli w trakcie treningu czy sparingu myślałem o pracy, to automatycznie dostawałem w pysk. Tam nie ma przebacz. Albo jesteś „tu i teraz” na treningu, albo leżysz na deskach. Pozwoliło mi to złapać niezbędny dystans.

Oczywiście punkt trzeci nie zadziałał jak magiczna pigułka. Potrzebowałem czasu, żeby odwrócić zniszczenia w głowie, które sam sobie wyrządziłem oraz aby stopniowo zluzować swój grafik. W końcu wziąłem na siebie tonę pracy, nie mogłem po prostu o niej zapomnieć.
Po co ja o tym w ogóle mówię?
Dotarłeś aż tutaj? Jestem pod wielkim wrażeniem, a równocześnie bardzo Ci dziękuje za poświęcenie swojego cennego czasu! Jeśli ten tekst pomoże chociaż jednej osobie uniknąć takich problemów lub się z nich wygrzebać to będę naprawdę szczęśliwym człowiekiem.
Zależy mi na tym, aby słowa takie jak „zarządzanie”, „manager” przestały być negatywnie kojarzone z bandą ludzi, którzy dla kariery poświęcą wszystko. Nie chce, aby młodzi adepci managementu wypalali się, zanim skończą 25 lat. Kierowanie produktami czy projektowali to fascynujące zajęcie, które może dawać ogromne radości i satysfakcji. Trzeba tylko uważać, aby nie wpaść w czyhające na nas pułapki.